zuza na spinningu

spinning1

 

Karnet na siłownię jest, obok lodówki wypełnionej po brzegi, integralną częścią pakietu szczęśliwej kluski. Bo o ile orgia kanapek z serem, niebiańskich drożdżówek, lodów karmelowych i sikających dewolajów jest niezwykle przyjemna, musi być ona od czasu do czasu przerwana serią wykroków z obciążeniem. Gdybym przerw takich nie praktykowała, to na jakieś 99,97% dostałabym cukrzycę/miażdżycę/zawał/inną chorobę wywołaną zbyt dużą ilością spożywanego jedzenia, której nazwy nie znam, a z pewnością powinnam. No i poza tym całym aspektem zdrowotnym, miło jest tak sobie czasami pomachać nóżką opakowaną w zbyt ciasne legginsy w towarzystwie kilku innych równie zapalonych pakerek (średnia wieku oczywiście powyżej 50 lat, żebym mogła się czuć sprawna i młoda).

Wracając do spinningu, o którym miałam pisać.

Siłownia, na którą hasam, słynie właśnie z zajęć polegających na grupowej jeździe na rowerkach w rytm muzyki. Brzmi obiecująco, prawda? Też tak pomyślałam, dlatego czym prędzej wpakowałam się w swoje legginsy i pewnym krokiem poszłam na zajęcia dla zaawansowanych (halo, przecież jestem wysportowana i mam super kondycję!).

Schody zaczęły się na początku, gdyż nie umiałam nawet rowerka przesunąć, nie mówiąc nawet o dosiąściu go. Przy pomocy miłej instruktorki zdołałam jednak to zrobić i mogłam zaczynać pedałowanie. Było źle. Postaram się teraz odtworzyć myśli, które pojawiały się w mojej spoconej głowie w miarę upływu czasu:

Pierwsza minuta: Jest super, popedałuję sobie jeszcze tak z 10 min i pupa jak u Kim Kardashian gwarantowana!

Piąta minuta:(trenerka każe wstać): Zuza, udawaj jakbyś robiła to już setny raz i co by się nie działo, a przede wszystkim NIE SPADNIJ Z ROWERA!

Siódma minuta: Dlaczego tym kobietom idzie tak dobrze?! Przecież są z 3 razy starsze ode mnie…

Dziesiąta minuta: Pewnie już z 30 min minęło (sprawdza zegarek) Cholera!

Trzynasta minuta (trenerka z przyjaznym uśmiechem podaje mi ręcznik żebym otarła pot z czoła): Wyglądam jak samica wieloryba i wszystkie babki się na mnie gapią, błagam, niech umrę…

Siedemnasta minuta: Zuza, wszystko, tylko nie mdlej… widziałaś przecież tę dziewczynę, która zemdlała w szkole ostatnio, cały brzuch jej było widać jak ją wynosili!!!

Dwudziesta minuta: Jak  mnie dupa boli!

Dwudziesta ósma minuta: Jak to się dzieje, że moje ciało produkuje tyle potu zupełnie niezależnie ode mnie? Spróbuję zahamować pocenie siłą woli.. (nie udało się i dostałam kolejny ręcznik od trenerki)

Trzydziesta minuta: (muzyka zmienia się na relaksacyjną, zwalniamy): Dlaczego wszystkie te kobiety wyglądają jakby właśnie wróciły ze spacerku? Uśmiechaj się, żeby myślały, że trening nie zrobił na tobie wrażenia.

 

Kiedy było po wszystkim  („po krzyku” – jak powiedziałaby to Ewa Chodakowska), uciekłam jak najszybciej się da do szatni, przebrałam się w moje dresiki, włożyłam kaptur na głowę i zacisnęłam go tak, żeby nikt nie widział, jak czerwona jestem i uciekłam do domu, gdzie wegetowałam aż do momentu, kiedy zrobiłam się głodna.

Jaki z tego morał? Po pierwsze – zawsze zapisujcie się najpierw na zajęcia dla początkujących, po drugie – dobrze jest mieć ze sobą na siłowni ręcznik do ocierania potu z czoła, po trzecie – pięćdziesięciolatki mają więcej wigoru, niż mogłoby to się wydawać!